Branża stalowa liczy na bunt Donalda Tuska. Potrzebuje zbożowego scenariusza

- Polskie zakłady z branży stalowej nie są w stanie skutecznie konkurować z napływem tanich wyrobów ze Wschodu. W zastraszającym tempie tracą rynek.
- Jesteśmy pierwszym rynkiem Unii Europejskiej, na jaki natrafiają transporty z ukraińskich hut. Skoro można sprzedać wszystko u nas, nikt nie chce wozić towaru na bardziej odległe rynki.
- Normalne postępowanie antydumpingowe zajmuje 12-15 miesięcy. Według przedstawicieli branży, przy obecnym poziomie importu wiele firm tego okresu nie przetrwa.
W pierwszych miesiącach roku import stali zbrojeniowej z Ukrainy do Polski wzrósł czterokrotnie. Pozbawione przede wszystkim obciążeń związanych z wszelkiego typu kosztami klimatycznymi ukraińskie produkty nie dają nikomu z polskich producentów szans na rynku.
Polskie zakłady nie są w stanie skutecznie konkurować z napływem tanich wyrobów ze Wschodu – głównie z uwagi na rosnące koszty pracy, energii, zielonej transformacji oraz uprawnień do emisji, których nie ponoszą producenci spoza Unii Europejskiej. W efekcie realne staje się ryzyko dalszego wygaszania mocy produkcyjnych i likwidacji miejsc pracy w prywatnym sektorze stalowym.
- Stal pozostaje jednym z fundamentów bezpieczeństwa państwa – zarówno w wymiarze gospodarczym, jak i strategicznym, w tym dla potrzeb produkcji zbrojeniowej. Stabilny rozwój infrastrukturalny w czasach pokoju oraz bezpieczeństwo geopolityczne Polski powinny opierać się przede wszystkim na krótkich łańcuchach dostaw i krajowej produkcji - mówi Wojciech Kowalczyk, przewodniczący rady nadzorczej Alchemii.
Można by powiedzieć, że ukraińscy producenci do tego się stosują. Mają bezcłowy dostęp do wszystkich rynków Unii Europejskiej, który na początku czerwca został przedłużony na kolejne trzy lata. Najkrótszy łańcuch dostaw z Ukrainy prowadzi właśnie do Polski. Jesteśmy pierwszym rynkiem UE na jaki natrafiają transporty opuszczające ukraińskie huty.
Mechanizm zastosowany przy kryzysie zbożowym przestał już obowiązywaćBardzo mocno przypomina to sytuację z zalewem rynków najbliższych sąsiadów przez ukraińskie zboże w 2023 roku. W tym wypadku mieliśmy jednak jakieś środku ochrony. Można było sięgnąć po przepis wskazujący, iż Komisja Europejska może podjąć "koniecznie środki zapobiegawcze".
Był on dość ogólnie sformułowany, ale na tej podstawie wprowadzono natychmiastowe ograniczenia dla produktów rolnych i spożywczych, które stanowiły wyjątek od liberalizacji handlu. Przykładem jest rozporządzenie, które wprowadziło możliwość dopuszczenia do obrotu wyrobów rolnych wyłącznie w krajach Unii Europejskiej innych niż Bułgaria, Węgry, Polska, Rumunia czy Słowacja.
Tyle że ten przepis przestał obowiązywać 5 czerwca tego roku. Od 6 czerwca zaczęło zaś obowiązywać rozporządzenie 2025/1153, wprowadzającego zwolnienie produktów stalowych z Ukrainy z unijnych środków ochronnych na wyroby stalowe na okres trzech lat. W tym rozporządzeniu wprowadzono dodatkowe ograniczenia dla możliwości "tymczasowego zawieszenia" zwolnienia z ceł.
Zgodnie z art. 2 wskazanego rozporządzenia, takie zawieszenie nie może przekraczać 12 miesięcy oraz może być wprowadzone, jeśli przywóz wzrośnie do poziomu, który będzie znacząco przyczyniał się do wyrządzenia "poważnej szkody producentom unijnym" lub do "zagrożenia taką szkodą".
Polskie firmy nie przetrwają kilkunastomiesięcznego postępowania antydumpingowegoProblem w tym, że rozporządzenie wskazuje Komisję Europejską jako decydenta, wprowadzającego to rozwiązanie. Polskie firmy uważają, że pozostawienie tej decyzji w rękach pracujących na długich terminach unijnych urzędników to decyzja samobójcza. Boją się, że problem będzie traktowany w sposób przypominający postępowania antydumpingowe.
- Normalne postępowanie antydumpingowe zajmuje 12-15 miesięcy. Przy obecnym poziomie importu wiele firm tego okresu nie przetrwa. W tym wypadku jedynym wyjściem jest wykorzystanie artykułu 2. Gros ukraińskiego eksportu ląduje na naszym rynku, więc w twierdzeniu, że nasz kraj jest wysoce narażony na utratę miejsc pracy nie jest ani trochę przesadą - mówi Przemysław Sztuczkowski, prezes Cognor Holding.
Mirosław Motyka, prezes Hutniczej Izby Przemysłowo-Handlowej zwraca uwagę, że problemy z presją ukraińskiego importu przychodzą w bardzo szczególnym okresie. Z końcem czerwca 2026 r., zgodnie z przepisami WTO, w Unii Europejskiej przestaną obowiązywać środki ochronne na wyroby stalowe wprowadzone w 2018 r.
- Były one odpowiedzią na ograniczenia importowe wprowadzone przez administrację Donalda Trumpa w USA, skutkujące 25procentowym cłem na stal i aluminium. Obecnie sytuacja jest jeszcze trudniejsza – w trakcie drugiej kadencji Donalda Trumpa cła te zostały zwiększone do 50 proc., a globalny kryzys nadmiernych zdolności produkcyjnych stali tylko się pogłębił. To wszystko przekłada się na rosnącą presję importową, z którą muszą mierzyć się polscy i unijni producenci - mówi Mirosław Motyka.
Unia pracuje nad nowym mechanizmem ochronnym, ale zbyt wolnoNadmienia, że mając to na uwadze Komisja Europejska prowadzi obecnie prace nad nowym narzędziem handlowym, które ma zastąpić dotychczasowe środki ochronne.
- Jako przedstawiciele polskiego hutnictwa podkreślamy, że kluczowe będzie doprowadzenie do efektywnego ograniczenia udziału importu w unijnym rynku. Udział ten, mimo obowiązywania środków ochronnych od 2018 r., znacząco wzrósł w wyniku ich liberalizacji przez Komisję Europejską - mówi Mirosław Motyka.
Problem w tym, że unijne młyny wolno mielą regulacje, a dewastujące skutki importu stali z Ukrainy kruszą nasze firmy bardzo szybko. - Jedyną osobą, która może coś zrobić jest premier Donald Tusk - twierdzi Przemysław Sztuczkowski.
Przedstawiciele branży przypominają, że wyłączenie Polski z bezcłowego importu zboża również nie było planowanym przez Unię Europejską narzędziem. W obliczu kryzysu na polskim rynku zboża wymusił je na unijnych urzędnikach ówczesny premier Mateusz Morawiecki. Branża stalowa ma nadzieję, że obecny premier Donald Tusk będzie w stanie zrobić to samo dla niej.
wnp.pl